
Kolejna kwestia to jakość zdjęć, która – nie będę ukrywać – jest nie najlepsza. Historię stworzyłam na podstawie zrzutów ekranu z jednej moich pierwszych rozgrywek w czwórce. To był 2019 rok i miałam wtedy tak słabego laptopa, że grałam na minimalnych ustawieniach graficznych.
Co jeszcze? Otóż nigdy nie instalowałam CC, więc moje ludziki są ziemniakowate i budyniowate, ale i tak je polubiłam. Czuję do nich ogromny sentyment. Inna rzecz, że robić Simów to ja nie za bardzo umiem, więc piękne nie są. W odniesieniu do niektórych standardów są wręcz paskudne.
Zacznę od prezentacji bohaterów. Trzech z nich jest mojej własnej produkcji, dwoje pochodzi z pakietu „Wampiry”, ich autorami są twórcy gry…
I tu uwaga, zamieszczone poniżej portrety zrobiłam obecnie, czyli w 2021 roku. Skorzystałam ze starego zapisu, którego jakimś cudem nie skasowałam. Zdecydowałam się nie grzebać w wyglądzie Simów, mimo że teraz w CAS jest dużo więcej opcji niż te dwa lata temu (choćby nowe fryzury). Uznałam, że bohaterowie mają być tacy sami, jak wtedy…czyli na screenach.
W rolach głównych:
Vitalij Romano
Autor poniższego pamiętnika. Jeszcze niedawno był zwykłym Simem, ale z powodu traumy, jakiej doświadczył na wskutek „zwampirzenia”, nie pamięta nic z tego co działo się wcześniej.
„Zrozum, że lojalność odczuwam jedynie w stosunku do samego siebie. Nie interesują mnie twoje sympatie, antypatie i konflikty z innymi. Jeśli tego nie akceptujesz, nie będziemy mieć dobrych relacji…”
Bracia Rimbaud
Niewiele o nich wiadomo poza tym, że kupili najtańszą posiadłość w Forgotten Hollow i zamieszkali w niej przed wielu laty. A dlaczego najtańszą? Otóż wg ustnych przekazów i plotek w pomieszczaniach rezydencji zalegały wręcz tony czosnku. Problemem nie były zwykłe główki, które dałoby się zneutralizować nieco przerobionym odkurzaczem, lecz ogromne ponad metrowe okazy, twarde niczym kamień, wrośnięte w ściany i wydzielające odór, który umarłego poderwałby na równe nogi. Żeby przejść z jednego pokoju do drugiego, trzeba było wyrąbywać sobie drogę kilofem…
Teodor Rimbaud – starszy brat i głowa rodu
„Po co zawracać sobie głowę jakąś tam pracą? Wystarczy wyssać Sima, a potem przetrzepać mu kieszenie”.
Tulio Rimbaud – młodszy brat
„To, czy wampir traci dziewictwo czy prawiczkowatość podczas ukąszenia swego pierwszego Sima zależy od płci wysysającego, a nie wysysanego…”
Bliźnięta Vatore
Wg Simspedii, zamieszkały w Forgotten Hollow kilka lat temu. Nie lubią pić krwi Simów, stoją po dobrej stronie mocy, żywiąc się owocami drzew plazmowych. Są w konflikcie z Vladem Straudem, założycielem wampirzego miasteczka.
Lilith Vatore – starsza siostra
„Nie musisz pić krwi innych Simów, a właściwie nie powinieneś, bo to niehumanitarne”.
Caleb Vatore – młodszy brat
„Powiem ci w sekrecie, że jestem smakoszem. Tylko pamiętaj: smakoszem, nie żarłokiem! Bo to ogromna różnica…”
***********************************
W pogoni za niewinnością, czyli pamiętniki wampira.
Część 1 – Forgotten Hollow, czyli początek historii...
Część 1 – Forgotten Hollow, czyli początek historii...
Witajcie drodzy czytelnicy. Nazywam się Vitalij Romano i jestem wampirem.
Z miejsca wybaczcie nikczemną jakość zdjęć na łamach tej opowieści oraz notorycznie opuszczone ściany w domach i mieszkaniach. Po prostu, gdy działy się te historie – czyli wiele lat temu - nie miałem pojęcia, że kiedyś zainspiruję się „Wywiadem z wampirem” i zechcę wydać książkę o samym sobie…. Cóż, gdyby Sim wiedział, że upadnie, to by przytrzymał się ściany. A ja pewnie bardziej bym się postarał, nieco przypakował na siłce i zadbał o swój image. Niestety, nigdy nie miałem zadatków na jasnowidza, więc wyszło… jak wyszło. Ale przejdźmy do rzeczy…
……………………………………………………………………………………………………
Któregoś, paskudnego dnia ocknąłem się na ulicy małego miasteczka o wdzięcznej nazwie Forgotten Hollow i odkryłem, że moje serce przestało bić… Nie pamiętałem nic z tego, co wydarzyło się wcześniej.
Próbowałem podnieść się z ziemi, lecz moje członki były słabe i wiotkie niczym liście podwiędłej draceny, a w ustach czułem metaliczny smak krwi. W głowie mi szumiało, a żołądek szalał, jakby chciał wyjść na zewnątrz mego ciała i nigdy nie wrócić. Uznałem, że pewnie umieram, albo nawet już umarłem. Położyłem się na lewym boku i czekałem grzecznie na Mrocznego Kosiarza. Niby wiedziałem, że przyjdzie… Miałem świadomość, że nie jestem jedyny, wszak przede mną miliony Simów zaliczyło spotkanie ze Śmiercią i zamieniło się w kolorowe duchy. Mimo to z każdą kolejną chwilą odczuwałem coraz większy niepokój. I podskoczyłem z przerażenia, gdy ktoś położył dłoń na moim ramieniu, a potem rzekł gromko:
– Wstawaj chłopie!
Zerknąłem kątem oka i dostrzegłem faceta z rozmazanym pod oczami makijażem. Więc to nie Kosiarz… – westchnąłem z ulgą. – Ale kto w takim razie?
– Umieram… – jęknąłem. – Czekam na Mrocznego… Daj mi święty spokój!
– Gówno umierasz – parsknął nieznajomy. – Budzisz się do życia wiecznego!
Bezceremonialnie chwycił mnie za rękę i dźwignął w górę.
I tak zacząłem nowe życie w świecie mroku i istot upadłych. Zamieszkałem w najgorszej norze w Forgotten Hollow, czyli w wąskim klockowatym piętrowym starterze, bo na nic większego nie było mnie stać. Bracia Rimbaud zostali moimi pierwszymi nauczycielami wampirzego fachu. I szybko doszli do wniosku, że krwiopijca ze mnie marny… Me serce wprawdzie już nie biło, ale resztki ludzkich uczuć wciąż kołatały się w zimnym, martwo-żywym ciele. Nie byłem w stanie ugryźć Sima… żadnego. Ani człowieka, ani zwierzęcia, ani kosmity.
– Słuchaj mnie, ty nieopierzone wampirze dziecię! Zdechniesz jak nie będziesz pił. – Zdegustowany Teo pokręcił znacząco głową. – Sałatki plazmowe to obrzydlistwo! Gdybym był podły, a nie jestem, to w życiu bym ci o nich nie wspomniał. I wtedy musiałbyś stracić dziewictwo, i zaliczyć swój pierwszy raz!
– Chyba prawiczkowatość – wtrącił jego brat Tulio.
– Jeden pies, to zależy od tego czy wyssałby kobietę, czy mężczyznę.
– Doprawdy? A może jednak od płci wysysającego?
Tulio Rimbaud miał dużo więcej cierpliwości niż Teodor. Dlatego to właśnie on uczył mnie jak rozwijać wampirze moce…
Starałem się jak mogłem. Wprawdzie nie miałem ambicji zostania wampirzym mistrzem, jednak marzyłem o tym, by móc znów wychodzić na słońce.
Tymczasem, po niecałym tygodniu krwiopijczej wegetacji dopadła mnie proza życia, czyli konieczność płacenia rachunków. W tej kwestii nie ma przeproś, zarówno ludzie jak i nieumarli jadą na jednym wózku. Na pierwszy czynsz pożyczyłem od Tulia…
Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Kupiłem farby, pędzel, płótno i sztalugę. Starałem się nie patrzeć na brudne ściany mojej chaty, myślałem o pięknym słonecznym dniu i wzbudzałem w sobie inspirację. Inspirację, która w moim odczuciu mogła być warta miliony.
I choćbym wieki spędził na robieniu pędzlem, to sam nigdy się nie zestarzeję…
Malowałem i jednocześnie z ogromnym uporem wizualizowałem simoleony, dokładnie tak jak radzą rozmaici kołcze i kołczynie. Nie jestem głupi, wiem że w przypadku zwykłych Simów to nie działa. Kasa może i spływa grubym strumieniem, ale jedynie w kierunku nawiedzonych doradców. Tylko, że… ja już nie jestem człowiekiem, jeno wampirem, a to rodzi nadzieję, że w moim przypadku będzie inaczej. Zresztą, jak widać na załączonym obrazku, nie poprzestawałem jedynie na wizualizacji. Aby dopomóc losowi, ciężko pracowałem…
Gdy dopadał mnie dziwnie bolesny głód, jadłem plazmowe sałatki. Z początku bałem się, że nie będę wiedział jak zdobyć ów cenny dla mnie surowiec. Na szczęście Tulio Rimbaud uświadomił mnie, że drzewa plazmowe rosną w Forgotten Hollow, trzeba się tylko trochę rozejrzeć.
Czasami rozmyślałem nad swoim losem. I nie, nie analizowałem dnia, w którym moje życie tak diametralnie się zmieniło, bo zwyczajnie nie było nic – nad czym mógłbym się choć przez chwilę zastanowić. Nie pamiętałem przemiany w wampira ani tego, kim byłem wcześniej. I to nie tak, że całkiem mnie to nie obchodziło, gdyż przez cały czas odczuwałem ogromną pustkę. Brakowało mi „czegoś”, ale nie wiedziałem czym to „coś” jest. Czułem się tak, jakby jakaś część mojej duszy na zawsze umarła.
Rozmyślania, o których wspomniałem, dotyczyły zazwyczaj aktualnej sytuacji i sposobów radzenia sobie z codziennością.
Poza tym, coraz bardziej brakowało mi towarzysza lub towarzyszki, kogoś z kim mógłbym dzielić swe wampirze życie. Przypomniałem sobie „Wywiad z wampirem”, gdzie Lestat przemienił Louisa i Klaudię, bo czuł się samotny… Jednak ja nie umiałbym postąpić tak jak on. To, że ktoś nałożył na mnie brzemię krwiopijcy nie oznaczało, że chciałem przekazać je innym. Zresztą, nawet nie wiedziałem jak… Dlatego uznałem, że muszę znaleźć sobie towarzysza, a może nawet przyjaciela z wampirzego rodu.
Do braci Rimbaudów, póki co czułem dystans. Byłem wdzięczny za okazaną mi pomoc, lecz jednocześnie uważałem – że zbyt wiele nas różni. Przyjaźń nie wchodziła w grę. Oczywiście z czasem, życie zweryfikowało moje poglądy, ale o tym kiedy indziej…
Tymczasem, na wszelki wypadek wystawiałem do posiłku dwa talerze. A nuż zapuka do drzwi jakiś wampir albo wampirzyca?
W wolnych chwilach, jak każdy szanujący się Sim czytałem książki, szukając informacji na temat malowania i wampirologii stosowanej. I podczas wykonywania owej czynności zastała mnie ona, czyli Lilith Vatore. Jedna z rodzeństwa, o którym niemiło wspominał Teodor. Mając w pamięci jego ostrzeżenia, udawałem mocno zaczytanego. Może kobita się zniechęci i sobie pójdzie?
Niestety, nie zniechęciła się! Wyciągnęła własną wampirologię stosowaną, siadła obok mnie i zaczęła czytać… I tak spędziliśmy razem pół nocy.
Gdy przeczytaliśmy wszystkie trzy tomy wampirologii po trzy razy, nie dało się już dłużej udawać mocno zajętych. Nie pamiętam, kto zaczął rozmowę, ale słowo do słowa i zaczęła się gadka. Okazało się, że Lilith Vatore jest dużo silniejszym wampirem niż obaj Rimbaudowie razem wzięci. Bardzo szybko zdiagnozowała moje umiejętności, uznając je za mizerne i niegodne uwagi.
– Uczą cię bracia Rimbaud? - Podparła ręką prawy policzek, a potem poklepała mnie po ramieniu i wybuchnęła śmiechem. – To najgorsze wampiry pod słońc… znaczy pod księżycem. Niczego cię nie nauczą, tylko wyrobią złe nawyki…
– Eeee… a ja myślałem, że są dobrzy. Choć może masz rację, bo jak na razie nie udało im się zachęcić mnie do wyssania pierwszego Sima…
– Ach, to jednak nie wszystko zepsuli! Nie musisz pić krwi innych Simów, a właściwie nie powinieneś, bo to niehumanitarne. Wiesz, są takie owoce plazmowe, z których przy odpowiednich umiejętnościach da się wyczarować każde danie, nawet wegetariańskie schabowe…
Na zakończenie nocy Lilith zaproponowała… zaproponowała… No, nie to co myślicie. Po prostu zaproponowała mi szkolenie.
Lilith nie wspomniała nic o swoim bracie bliźniaku, a ja nie pytałem. Zresztą kiedy człowiek jest samotny to nawet pies z kulawą nogą nie przyjdzie, za to kiedy poczuje przesyt z powodu jednej długiej wizyty, to wtedy się otwiera… worek z wampirami.
Następnej nocy, gdy stałem przed domem i ćwiczyłem przyjmowanie mrocznej postaci, wpadł na mnie zamyślony Caleb Vatore. Tym razem udało mi się podnieść ściany po wywietrzeniu chałupy, bo wiecie krwiopijcy są zbyt leniwi, by otwierać okna rękami, jak normalni Simowie. Wampirze moce mają to do siebie, że psują charakter…
Uznałem, że to moje terytorium i nikt nie ma prawa sugerować mi, gdzie mam stać! Zaparłem się nogami w ziemię, nie ustąpiłem nawet o krok. Zderzyliśmy się czołami i dopiero wtedy wampir-bliźniak spojrzał na mnie zdumionym wzrokiem.
– O choroba… przepraszam… A ty tu co? – wybąkał.
– Ja? A nic… mieszkam sobie. Jak chcesz, to możesz wstąpić na sałatkę plazmową, właśnie zrobiłem.
– Z chęcią… – wyszeptał. Przez chwilę gapił się na mnie niczym cielę w malowane wrota. – Ojej, ale z ciebie kurczak! – Pokiwał z niedowierzaniem głową. – Dorosłe, wampirze niemowlę… Kto ci zrobił taką krzywdę?
Wzruszyłem ramionami.
– Nie twoja sprawa. Idziesz, czy nie?
……………………………………………………………………………………………
Od tego momentu Caleb często gościł w progach mojego skromnego domostwa. A czasem… zbyt często. Jako stary wiekowo wampir nie miał nic specjalnego do roboty i we własnej rezydencji nudził się sromotnie. Dlatego przychodził do mnie i towarzyszył mi w codziennym życiu, nie zważając na to, że każdy Sim potrzebuje odrobinę prywatności.
Odczuwałem coraz większe znużenie i odkryłem, że zbyt intensywne kontakty z innymi męczą mnie i irytują. Czyżbym w swoim poprzednim życiu był samotnikiem o introwertycznym usposobieniu?
Szczyt żenady nastąpił, gdy mój codzienny gość postanowił towarzyszyć mi podczas kąpieli. No cóż, mieszkam w ruderze, budowniczym zabrakło cegieł, by oddzielić łazienkę od sypialni. Tylko nie wiem czemu zostawili tak mało estetyczny próg…
Aż któregoś dnia, do mojej rezydencji… tfu, do chaty na kurzej stopce zawitała Lilith w poszukiwaniu brata.
– Wychodzi wczesnym wieczorem, wraca nad ranem! Co on tyle czasu u ciebie robi?! – wrzeszczała.
– Towarzyszy mi podczas jedzenia, srania, kąpieli, mycia kibla i innych rzeczy, o których nawet szkoda gadać. – Coś we mnie wstąpiło i zacząłem ją podpuszczać.
Osobiście nie podejrzewałem Caleba o przyzwoitość w zakresie przesiadywania u kogoś do oporu. Poznałem go na tyle, by mieć wątpliwości, co do tego, że ma jej choć odrobinę. Oczywiście nie powiedziałem tego Lilith. Z zasady nie wtrącam się w cudze rodzinne kłótnie. Tkwię wtedy w jednym miejscu – jak kołek w płocie-- i czekam na finał awantury… Bo jak wszystko w życiu, najgorsza jatka też się kiedyś skończy.
................................................................
Kolejnej nocy zajrzałem do skrzynki pocztowej i znalazłem list. Z początku przestraszyłem się, że to jakieś nadprogramowe rachunki, ale to była tylko krótka notatka od starego znajomego z Nieczosnkowej Posiadłości:
Drogi Bracie w Wampirzej Krwi!
Przybądź niezwłocznie do mojej rezydencji. Na miejscu powiem Ci, o co chodzi.
Wielce oddany i zawiedziony
Teodor Rimbaud
Teodor Rimbaud
Nie miałem pojęcia dlaczego Teodor czuje się taki zawiedziony i z czyjego powodu, bo przecież nie z mojego! To prawda, że dawno nie odwiedzałem braci, ale nie miałem czasu. Nabijałem poziomy w malowaniu i zarabiałem pieniądze. Chcę się wynieść z tej rudery i tego pełnego mroku miasta do jakiejś ciekawszej i barwniejszej lokacji.
Tak rozmyślając, przebiegłem przez ulicę i zastukałem do domu, w którym od dawna nie było już czosnku… Gdy tylko wszedłem do salonu, poczułem na sobie baczne i dziwnie parszywe spojrzenie Teodora…
To prawda, zdrapał mnie z tej cholernej ziemi i nauczył jak radzić sobie w nowej sytuacji, ale… to nie uprawniało go do roszczeń, które właśnie raczył wyartykułować. Eh, zawsze uważałem się się za łagodnego wampira (i to mimo posiadania cechy „ZŁY”), dlatego postanowiłem załatwić sprawę polubownie.
(Dopisek redakcji: nie ma to, jak zdać się na losowanie cech w CAS, wyjdzie zły i niezrównoważony zapaleniec, a potem graj człowieku takim!)
Nie wiem, jak to się stało ale zrobiło się cholernie patetycznie i … groźnie. Zaległa cisza, a atmosfera tak zgęstniała, że w powietrzu między mną a Teo kosa Mrocznego utrzymałaby się bez trudu. Niezręczną sytuację przerwał Tulio, wbiegając do salonu z syropem w ręce.
– Komu nerwy szwankują? Mam wyciąg z tojadu…
– Dawaj! – Wyrwałem mu naczynie z dłoni i jednym haustem wypiłem pół butelki.
– Ej, a to nie miało być dla mnie? – żachnął się Teodor.
– Łap! – Rzuciłem syropem w jego stronę, chwycił go bez trudu i opróżnił do końca.
– Co wam się stało? – Tulio spojrzał najpierw na mnie, a potem na brata.
– Nic. – Teo wzruszył ramionami. – Nic poza tym, że pasek przyjaźni właśnie spadł nam do zera.
Oczywiście nasz pasek wcale nie spadł tak dramatycznie, jak twierdził Teo. Po krótkim fochu, gdy tojad zaczął działać, wszystko wróciło do normy, no… może do prawie normy. Wampiry czasem tracą kontrolę nad emocjami, lecz jest ich mało na świecie i dłuższe dąsanie się na towarzysza byłoby wyjątkowo nierozsądnym posunięciem. Ktoś, kto się ciągle obraża, zwykle zostaje sam. A samotność nie jest dobra dla wampira, niesie ze sobą smutek, depresję oraz niespełnione oczekiwania na jakąkolwiek zmianę.
Po tych wyznaniach, atmosfera się całkiem rozluźniła i bracia Rimbaudowie zaprosili mnie, bym został na całą noc. Teo zamówił pizzę z dowozem i kilka butelek plazmowej Mary. Sok z blado-różowych owoców – hojnie wzmocniony procentowymi bąbelkami – uderzył nam do głów. Pierwszy raz od dnia, w którym narodziłem się jako wampir, pomyślałem, że świat może wcale nie jest taki zły.
Bracia zreferowali mi historię swojego życia, nie pomijając żadnych szczegółów, nawet tego jak stali się wampirami. Była to tak niewiarygodna opowieść, że kolejnej nocy zastanawiałem się, czy naprawdę ją usłyszałem. A może tylko mi się przyśniła? Jeśli kiedyś będę miał okazję skonfrontować te rewelacje na trzeźwo z Teo lub Tuliem, i okażą się one prawdą, to może opiszę je tutaj, na łamach…
Na zakończenie powiem Wam, że jako początkujący wampir miałem to szczęście, że na swej drodze spotkałem dość łagodnych krwiopijców. Tylko dlatego udało mi się przeżyć. Oczywiście wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy i byłem święcie przekonany, że daję sobie radę jedynie dzięki własnej pracy i determinacji. Świadomość, jak się właściwie sprawy miały – przyszła dużo później.
Koniec części pierwszej